Wydawnictwo podziemno
Strona Główna Fatalna Fikcja Józef Mackiewicz Archiwum Kontakt

Jerzy Chodorowski
Bez kropki nad "i"

Coraz częściej w Polsce, w innych państwach byłego bloku sowieckiego, a nawet na Zachodzie pojawiają się opinie kwestionujące realność przemian związanych z rzekomym upadkiem komunizmu oraz przebudową ustroju politycznego
i gospodarczego krajów "realnego socjalizmu". W Polsce fikcyjność czy fasadowość tych zmian wyrażana jest popularnie w określaniu III Rzeczypospolitej jako "PRL-bis", jako państwa, które zmieniło tylko swoje oblicze, ale pozostały w nim nietknięte najistotniejsze elementy dawnego ustroju. Jest to oczywiście określenie dalekie od precyzji, ale mimo to świadczy o poszukiwaniu przez ludzi jakiegoś klucza do zrozumienia otaczającego ich świata, ich środowiska społecznego; przez ludzi, którzy chcą mieć na co dzień jakąś swoją małą historiozofię, wyjaśniającą im, jaki jest właściwy sens rozgrywających się wokół nich wydarzeń, czemu i komu mają one tak naprawdę służyć.

Dalej


Stanisław Michalkiewicz
Pocałunek Almanzora

Książka Dariusza Rohnki "Fatalna Fikcja" nawet wyglądem zewnętrznym przypomina wydania podziemne z lat 80. Wrażenie to wzmacnia również enigmatyczna "stopka". Wiadomo tylko, że wydana została w Poznaniu w roku 2001 "nakładem autora". Na początku autor przytacza fragment
z "Faraona" Bolesława Prusa, jak to arcykapłan Herhor wykorzystał zaćmienie słońca dla udaremnienia "antykapłańskiego" zamachu stanu, przygotowanego przez faraona Ramzesa. Wprowadza to czytelnika
w atmosferę książki, zaś dodatkową wskazówką są słowa Józefa Mackiewicza, rozpoczynające "Wstęp": Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu, Wierzymy
i widzimy tylko to, co widzieć chcemy,
a nie to, co jest zgodne
z rzeczywistością. Ponieważ niepopularnem było w tej chwili wskazywanie na sowiecką dwulicowość, tedy nikt nie chciał jej widzieć.

Dalej

czwartek, 28 marca 2024 r.

Dariusz Rohnka
Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu - stary wzór.

Rozdz. 3
Konwergencja - teoria o praktycznych konsekwencjach.

Stosunki dwóch światów: Wschodu zniewolonego przez bolszewizm i Zachodu panowanego przez zasadę demokracji układały się na przestrzeni dziesięcioleci zmiennie i różnorodnie.
W odróżnieniu od bolszewickiego monstrum, które nieustannie, choć ze zmiennym nasileniem, deklarowało zawsze i czyni to po dziś dzień zniszczenie burżuazyjnego wroga, państwa demokratyczne od początku zachowywały się niekonsekwentnie. Począwszy od zbrojnej interwencji, poprzez kordon sanitarny, aż po uznanie dyplomatyczne Związku Sowieckiego i zaproszenie do Ligi Narodów, przechodzono od jednego politycznego aksjomatu do drugiego bez cienia skrupułów. Można by taką postawę uznać za wyraz najwyższego profesjonalizmu, gdyby nie fakt, że zarówno deklaracje jak i samo zagrożenie ze strony bolszewizmu nigdy tak naprawdę nie malało. W trakcie II wojny światowej i związanych z nią zagrożeń zdecydowano się na kolejny, radykalny krok uznając, że w szczególnych wypadkach bolszewizm może się okazać sojusznikiem demokracji. Taki egzotyczny mariaż totalitaryzmu z demokracją stał się fundamentem powojennego porządku w świecie.
Czy już wówczas myślano o trwałym zespoleniu obu tworów w jedną całość? Jeżeli nawet, to podobne tendencje musiały mieć marginalny charakter. W sferach zachodnich dominowało zadufane przekonanie, że bolszewicy dadzą się w końcu przekonać o mylności swoich zasad ustrojowych, ideowych, politycznych. O tym, że zostanie znaleziony złoty środek, trzecia droga, która pogodzi ideologicznych antagonistów o tym jeszcze nie myślano. Rychły wzrost napięcia i zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego skutecznie odwróciły obowiązujące podczas wojny tendencje. Poza tym III Rzesza przestała istnieć.
Jawna wrogość wobec bolszewizmu znowu nie trwała długo. Przebrzmiały słowa Churchilla, doktryny powstrzymywania i wyzwalania, wojna w Korei zakończyła się kompromisem, a na ustach polityków i dyplomatów zagościła "pokojowa koegzystencja". Jak na ironię, Zachód wyzbył się użycia siły wobec komunizmu dokładnie w tym czasie, kiedy istniała bodaj jedyna szansa na wyrwanie siłą fragmentu bolszewickiego imperium - węgierska rewolucja.
Pojawienie się idei "pokojowego współistnienia" nie było dziełem przypadku. Stojąc w obliczu zagrożenia wojną atomową, w obawie przed zagładą całej ludzkości, Zachód uświadomił sobie, że dalsze zaognianie konfliktów pomiędzy dwoma systemami może spowodować katastrofę. Wojna okazała się środkiem niemożliwym do wykorzystania. W tej właśnie chwili, niejako w odpowiedzi na ideologiczne zapotrzebowanie, pojawiła się teoria konwergencji, zakładająca stopniowe upodabnianie się dwóch systemów. Koncepcja zakładała zarówno obumieranie klasycznego kapitalizmu jak też autentycznego komunizmu. Skojarzenie elementów obu tych systemów miało przynieść postulowane rozwiązanie. Mimo licznych rozbieżności, dominowały tendencje podkreślające z jednej strony zalety systemu politycznego typu zachodniego oraz wyższość gospodarki o charakterze socjalistycznym. Czołowy ówczesny rzecznik konwergencji, Raymond Aron, pisał: "Można lubić lub nie lubić partii komunistycznej, ale kiedy dochodzi ona do władzy, to wykazuje zmysł oszczędności zbiorowej, chęć inwestycji i zdolność narzucania oszczędności i inwestycji w wybranych dziedzinach."136
Komunistyczna propaganda reagowała niezmiennie wrogo na wszelkie teorie konwergencji. W oficjalnych partyjnych publikacjach przedstawiano konwergencję jako zakamuflowany atak burżuazyjnej propagandy na integralność socjalistycznej ideologii. W taki sposób byli traktowani nawet najbardziej zagorzali krytycy systemu kapitalistycznego i zwolennicy wykorzystania "osiągnięć" ideologii socjalistycznej. Sytuacja nie uległa zmianie również w okresie pierestrojki, kiedy głośno artykułowane idee "zbliżenia" i "budowy wspólnego europejskiego domu" stały się fundamentem sowieckiej polityki. "Konwergencja" odgrywała rolę tabu sowieckiej ideologii. Podczas wizyty Gorbaczowa w Waszyngtonie, której zasadniczym celem było zjednanie amerykańskiej elity dla idei pierestrojki, słowo "konwergencja" pojawiło się tylko jeden raz i to, mimo wyraźnej sprzeczności z wymową wypowiedzianych słów, w kontekście negatywnym. Gorbaczow mówił: "Intelektualiści są drożdżami społeczeństwa... Różnimy się, ale nie powinniśmy dramatyzować różnic. To nie jest "konwergencja", to jest rzeczywistość."137 Trudno dociec, co ówczesny gensek miał na myśli, być może chodziło o kolejną deprecjację zachodnich ideologów, nie ulega jednak kwestii, że to, o czym wówczas mówił, było całkowicie zbieżne z ideą zbliżenia.
Jakkolwiek wrogie były oficjalne reakcje na konwergencję, nie ulega wątpliwości, że od wczesnych lat 60-tych, idea ta stanowiła fundament nowej długofalowej strategii. Działalność zachodnich teoretyków była z tego punktu widzenia bardzo przydatna, ponieważ u podstaw każdej z odmian tej teorii leżało przekonanie o konieczności i możliwości liberalizacji sowieckiego systemu, a przecież taki właśnie był cel pierwszej przygotowawczej fazy strategii. Nie była to żadna nowość, raczej rutyna bolszewickiej praktyki politycznej. Lenin potwierdzał to wielokrotnie, zarówno w słowach jak i w czynach. W Dziecięcej chorobie "lewicowości" w komunizmie nauczał, że, w razie wystąpienia takiej potrzeby, można zdecydować się na wszelkie podstępy, fortele, sposoby nielegalne, przemilczenia, ukrywanie prawdy, byleby tylko osiągnąć pożądany cel.138 Tym celem mogło być ostateczne zwycięstwo komunizmu, albo na przykład przejęcie kontroli nad związkami zawodowymi w krajach kapitalistycznych. Strategia była jedna. Fałszywa liberalizacja, a więc zbliżenie do świata kapitalistycznego leżała u podstaw NEP-u, Zmiany Drogowskazów, Trustu, Rapallo, sukcesów na arenie międzynarodowej w latach 20-tych. W okresie formułowania nowej strategii powrócono jedynie do starych wzorów. Koła w każdym razie nie wynaleziono. Warunek był jeden - zachowanie dyskrecji. Stąd, gdy w latach 60-tych teorie konwergencji zyskały wielką popularność, Sowieci odpowiadali agresją.
Była też druga strona medalu. Należało zachowywać pozory, podtrzymywać iluzję, nie wolno było zwolennikom zbliżenia odbierać nadziei. Takie było zadanie ruchu dysydenckiego. Nielegalne, choć jawne zgromadzenia, konferencje prasowe, samizdat, pokazowe procesy polityczne, wszystko miało przekonać postronnych, że system komunistyczny nie jest już monolitem. Prześladowania, więzienia, szpitale psychiatryczne, przymusowa emigracja, przypadki śmierci, to była cena uwiarygodnienia ruchu. Dziesiątki, setki najodważniejszych, najlepszych ludzi zostało wplątanych w misternie utkaną sieć bolszewickiej prowokacji. Wreszcie Związek Sowiecki doczekał się własnego orędownika konwergencji.

Dalej

Fatalna Fikcja 2005