D. Rohnka
Nie zgadzam się z Bąkowskim
|
|
Nie zgadzam się z Bąkowskim z wielu
powodów. Może najbardziej dlatego, że wiem, jak bardzo tego nie
lubi. Nad zgodę przedkłada dyskusję, ścieranie się myśli, wojnę
opinii. Bąkowski nie wierzy w kompromis, w całkowite uzgodnienie
poglądów. Można to osiągnąć wyłącznie przez rezygnację z jakiejś
cząstki absolutnej szczerości. Tego Bąkowski nie chce. Nie znosi
kompromisów, woli prawdę.
Nie zgadzam się z Bąkowski, dlatego nie będę oklaskiwać owoców
jego pracy. Nie napiszę, że książka jest świetna, godna polecenia,
że bardzo mi się podoba. Nie napiszę, że imponuje mi erudycja
autora, sposób w jaki ściera się z Mackiewiczem, błyskotliwość
z jaką dociera do sedna Mackiewiczowskiego dzieła, ani tego w
jak niezwykły, odważny sposób buduje własny świat przemyśleń i
idei. Nie mogę zaprzeczyć tylko jednemu - tę książkę czyta się
wspaniale.
Cierpi Bąkowski na typową dla mackiewiczologa przypadłość - kompleks
Mackiewicza. Nie może przejść wobec tego dzieła obojętnie, musi
się z nim zmierzyć, dyskutować. To drażniący imperatyw, męczący,
z góry skazujący delikwenta na porażkę, zalatujący donkichoterią,
ale Bąkowski wychodzi z opresji obroną ręką. Nie boi się konfrontacji,
zna wagę wyzwania, ale wie, że inaczej nie można. Poza tym z uporu
można czerpać wielkie korzyści. Tym razem powstała książka (Michał
Bąkowski, Votum separatum. Londyn 2000. Wydawnictwo Kontra):
"Powstała z silnej potrzeby
ułożenia problemów, które Mackiewicz spiętrzył; z potrzeby zmierzenia
się z pytaniami, które stawiał; z potrzeby zrozumienia. Z porządkowania
i zmagań wynikł uboczny skutek: mój własny obraz Józefa Mackiewicza,
choć jego wytworzenie nie było moim celem."
Polemika - od niej rozpoczyna Bąkowski
i doskonale mogę go zrozumieć. Brak krytycyzmu to ostatnia rzecz
jaka powinna się przytrafić badaczowi twórczości Józefa Mackiewicza.
Bąkowski nie dość, że podejmuje taką próbę, to jeszcze celuje
w najbardziej, zdawałoby się, stabilny i niepodważalny element
filozofii twórczej Mackiewicza - w stosunek do prawdy.
"Otrząśnijmy się na chwilę z jego czaru" - powiada Bąkowski
- "Czy rzeczywiście tylko prawda jest ciekawa? - Szczerze
wątpię. Myślę nawet, że często rzec by można coś wręcz przeciwnego:
`tylko prawda jest nieciekawa`... Prawda faktu miałażby być zasadą
sztuki?... - pyta dalej - Dzieło sztuki ma być suwerennym wyrazem
swoistej wizji artysty; twórczość - wolnym aktem nadania formy
chaotycznemu materiałowi z jakim świat narzuca się twórcom. Wierność
faktom nie obowiązuje zatem jako zasada, ale szczerość, wierność
swojej wewnętrznej prawdzie... [zatem] twierdzenie, że "tylko
prawda jest ciekawa" rozumiane jako zasada sztuki, jako wywyższenie
"prawdy faktów", musi być uznane za niesłuszne."
Jednak tylko pozornie Bąkowski triumfuje nad pisarskim credo Mackiewicza...
pozornie, gdyż, jak pisze nieco dalej... pisarz miał jednak rację:
"Miał słuszność w odniesieniu do szeregu tematów i spraw,
którymi się zajmował... I [co więcej] wynik jego pracy jest olśniewający;
prawda okazała się być najciekawsza...". I dalej: "Moja
tyrada przeciw Mackiewiczowskiej wierze w wyłączną atrakcyjność
prawdy faktów wydaje się więc chybiona. W chaos świata wprowadza
Mackiewicz-artysta ład, którego twórczą zasadą jest prawda, a
dokładniej szczerość, a więc wierność swemu rozumieniu prawdy."
Bąkowski łatwo nie ustępuje. Wkrótce pojawiają się kolejne zarzuty,
polemiki. Niekiedy brzmią nader obrazoburczo... i taka zapewne
jest intencja autora. Mackiewicz jawi się w jakimś miejscu jako
determinista, nasuwając nieuchronne skojarzenia z złowrogim marksowskim
materializmem historycznym, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem
sam Bąkowski wycofuje się ze swojego zarzutu. Można odetchnąć
z ulgą. Determinizm Mackiewiczowski to zaledwie determinizm pospolitego
przypadku.
Najbardziej porażająco wypada jednak kolejny zarzut - naturalizmu.
Jak wiadomo, Mackiewicz chętnie się do niego przyznawał. Dla Bąkowskiego
naturalizm jest złem bezwzględnym - to gangrena kultury, zjawisko
redukujące duchowość do "stosunków międzyludzkich",
kłębowisko pożądań, błąkające się gdzieś między brzuchem, odbytem
a narządem płciowym... Jak w tym kontekście umieścić Mackiewicza?
Szczęśliwie sam Bąkowski znajduje rozwiązanie. Obok naturalistycznej
koncepcji świata, mamy jeszcze jedno znaczenie - naturalizmu w
literaturze: "Mackiewicz jest bez wątpienia naturalistą w
sensie techniki literackiej. Jest doskonałym obserwatorem, więc
rozumie wagę szczegółu. Potrafi go wyłowić i przekazać w niezrównanym
opisie."
Bąkowski wytrwale śledzi myśl Mackiewiczowską i czasem dokonuje
niezwykłych odkryć. Najbardziej zajmujące wydaje się, bardzo bliskie
Mackiewiczowi, zagadnienie stosunku bolszewików do Kościoła, ludzi
i Boga.
W którymś miejscu "Drogi donikąd" natrafiamy na taki
oto fragment Mackiewiczowskiej myśli:
"Nie konserwatywny katolicyzm
kościoła i skostniały ortodoksyzm cerkwi, ale liberalna własność
człowieka i jego myśl liberalna są pierwszymi wrogami bolszewizmu.
Nie teocentryczny chrześcijanizm, ale antropocentryczny humanizm."
Mackiewicz postępuje krok dalej
i atakuje tych przedstawicieli Kościoła, którzy:
"... tak dalece tkwią w konserwatyzmie
poglądów, powiedziałbym - szablonów myślowych (...), że źródeł
probolszewizmu doszukują się w epoce odrodzenia, `w jej humanistycznych,
liberalnych ideach`...
Dla Mackiewicza to oczywista sprzeczność:
"... aby zburzyć niewolę bolszewicką,
należy zniszczyć wolność...".
Bąkowski nie ukrywa zrozumiałego
skonfudowania tym tekstem. Z jednej strony Mackiewicz chwali Kościół
za odrzucenie taktycznych kompromisów z komunistami, co w dobie
pontyfikatu Piusa XII było jeszcze normą, z drugiej strony gani
"bogobojnych" tradycjonalistów, występujących przeciwko
liberalnym ideom. A przecież, jak słusznie zauważa Bąkowski, tylko
owi tradycjonaliści w łonie Kościoła byli wówczas odporni na kompromis.
W pogoni za wyjaśnieniem tego dylematu przywołuje Bąkowski postać
wybitnego przedwojennego publicysty i myśliciela, Mariana Zdziechowskiego,
który, jeśli chodzi o konsekwencję i upór w głoszeniu antybolszewickich
poglądów, w niczym nie ustępował Mackiewiczowi. Może być także
świetnym przykładem antybolszewizmu "bogobojnego", który
niezwykłą wagę przywiązywał do eschatologicznego wymiaru zagrożenia:
"Było dla mnie rzeczą jasną,
że bolszewizm był czymś więcej, niż jednym z kierunków rewolucyjnych,
w porównaniu z innemi bardziej lewicowym, bardziej gwałtownym
w objawach swoich - kierunkiem z którym jednak można było wchodzi
w układy. Obrzydliwość haseł, zaciekłość i okrucieństwo tych,
co je głosili, fanatyczna żądza sponiewierania i skalania wszelkiego
piękna - wszystko to, nie dając się wytłumaczyć po ludzku, logicznie,
wydawało mi się wyrazem opętańczego szału, świadczyło o wkroczeniu
jakichś ciemnych, apokaliptycznych potęg na widownię dziejów."
A jednak przykład Zdziechowskiego
nie może przyczynić się do rozwiązania problemu. Wbrew bowiem
przekonaniu Bąkowskiego, Zdziechowski nie był typowym przedstawicielem
tradycjonalistów w łonie Kościoła. Nie wywodził komunizmu z liberalizmu,
przynajmniej wprost, a taki przecież zarzut pada pod adresem integrystów.
W odróżnieniu od tradycjonalistów, Zdziechowski dokonywał ścisłego
rozróżnienia między liberalizmem a wolnomyślicielstwem. "Najcenniejszą
zdobyczą liberalizmu jest wolność, wolność myśli, oczywiście w
granicach prawa moralnego". Natomiast wolnomyślicielstwo,
mimo pozornej semantycznej zbieżności, "zamiast być synonimem
wolności myśli, oznacza właśnie te jej ekscesy, które prawo moralne
potępia". Dlatego właśnie Mackiewicz, krytykując tradycjonalistów,
nie mógł mieć na myśli poglądów Zdziechowskiego. To co ich różniło
dotyczyło celu, jaki stawia przed sobą bolszewizm, walki z człowiekiem
czy walki z Bogiem, a nie relacji liberalizm-komunizm. Tutaj akurat
wykazywali zadziwiającą, lub, jak wolałby Bąkowski, niebezpieczną
jednomyślność. Dla obu komunizm był "krańcową fanatyczną
negacją liberalizmu".
Książka Bąkowskiego to utwór dygresyjny. Niekiedy Mistrz i jego
spuścizna stają się jedynie pretekstem, tłem dla rozważań autora.
Gęsto padają zdania uderzające śmiałością, oryginalnością, prostotą.
Niemal wszystko, co mówi, zalatuje oczywistością, ale nie ma nic
wspólnego z banałem. Jest wyrazem rzadkiej dziś normalności, tak
rzadkiej, że, o ile wolno mi prorokować, Bąkowski raczej nie znajdzie
zrozumienia w nadmiarze. Póki co, normalność jednak triumfuje:
"`Nie ma wolności bez Solidarności!`
Czy ci, którzy okrzyki te wznoszą, rozumieją w jaki kierat wsuwają
głowę? Rzecz jasna, nawet ja pojmuję, o co im chodzi: NSZZ Solidarność
ma w ich mniemaniu być gwarantem wolności politycznej w Prl. Trudno
byłoby jednak utrzymywać, że u podstaw ideologii NSZZ Solidarność
NIE leży idea solidarności, a wolność jakoś rozumiana NIE jest
deklarowanym celem związku. Otóż pomysł wysunięcia programu kolektywnej
wolności przeciw kolektywnej niewoli komunizmu jest niezamierzenie
groteskowy, a jego realizacja będzie niezwykłym zwycięstwem bolszewików.
Że taki program zdobył poparcie tzw. "mas", to wynika
z definicji "mas", ale liderzy, ci którzy wspierają
go piórem, zasługują na najwyższą pogardę. Świadomie bowiem rezygnują,
po pierwsze, z wolności; po drugie, z prawdy. Sądzą, że masy solidarne
będą taranem rozbijającym więzienie komunizmu, gdy masy same są
więzieniem. Doprawdy, nie ma wolności w Solidarności - przez duże
czy małe "s". Już sama możliwość powstania takiego pomysłu
jest dowodem duchowego spustoszenia, jakiego dokonuje bolszewizm
w duszach ludzkich....
"Czy można zwalczyć komunistów myślą kolektywną, skoro skolektywizowanie
myśli jest jednym z ich wielkich osiągnięć?"
|