D. Rohnka
Nie zgadzam się z Bąkowskim

Poznań, 15.06.2003

Nie zgadzam się z Bąkowskim z wielu powodów. Może najbardziej dlatego, że wiem, jak bardzo tego nie lubi. Nad zgodę przedkłada dyskusję, ścieranie się myśli, wojnę opinii. Bąkowski nie wierzy w kompromis, w całkowite uzgodnienie poglądów. Można to osiągnąć wyłącznie przez rezygnację z jakiejś cząstki absolutnej szczerości. Tego Bąkowski nie chce. Nie znosi kompromisów, woli prawdę.
Nie zgadzam się z Bąkowski, dlatego nie będę oklaskiwać owoców jego pracy. Nie napiszę, że książka jest świetna, godna polecenia, że bardzo mi się podoba. Nie napiszę, że imponuje mi erudycja autora, sposób w jaki ściera się z Mackiewiczem, błyskotliwość z jaką dociera do sedna Mackiewiczowskiego dzieła, ani tego w jak niezwykły, odważny sposób buduje własny świat przemyśleń i idei. Nie mogę zaprzeczyć tylko jednemu - tę książkę czyta się wspaniale.
Cierpi Bąkowski na typową dla mackiewiczologa przypadłość - kompleks Mackiewicza. Nie może przejść wobec tego dzieła obojętnie, musi się z nim zmierzyć, dyskutować. To drażniący imperatyw, męczący, z góry skazujący delikwenta na porażkę, zalatujący donkichoterią, ale Bąkowski wychodzi z opresji obroną ręką. Nie boi się konfrontacji, zna wagę wyzwania, ale wie, że inaczej nie można. Poza tym z uporu można czerpać wielkie korzyści. Tym razem powstała książka (Michał Bąkowski, Votum separatum. Londyn 2000. Wydawnictwo Kontra):

"Powstała z silnej potrzeby ułożenia problemów, które Mackiewicz spiętrzył; z potrzeby zmierzenia się z pytaniami, które stawiał; z potrzeby zrozumienia. Z porządkowania i zmagań wynikł uboczny skutek: mój własny obraz Józefa Mackiewicza, choć jego wytworzenie nie było moim celem."

Polemika - od niej rozpoczyna Bąkowski i doskonale mogę go zrozumieć. Brak krytycyzmu to ostatnia rzecz jaka powinna się przytrafić badaczowi twórczości Józefa Mackiewicza. Bąkowski nie dość, że podejmuje taką próbę, to jeszcze celuje w najbardziej, zdawałoby się, stabilny i niepodważalny element filozofii twórczej Mackiewicza - w stosunek do prawdy.
"Otrząśnijmy się na chwilę z jego czaru" - powiada Bąkowski - "Czy rzeczywiście tylko prawda jest ciekawa? - Szczerze wątpię. Myślę nawet, że często rzec by można coś wręcz przeciwnego: `tylko prawda jest nieciekawa`... Prawda faktu miałażby być zasadą sztuki?... - pyta dalej - Dzieło sztuki ma być suwerennym wyrazem swoistej wizji artysty; twórczość - wolnym aktem nadania formy chaotycznemu materiałowi z jakim świat narzuca się twórcom. Wierność faktom nie obowiązuje zatem jako zasada, ale szczerość, wierność swojej wewnętrznej prawdzie... [zatem] twierdzenie, że "tylko prawda jest ciekawa" rozumiane jako zasada sztuki, jako wywyższenie "prawdy faktów", musi być uznane za niesłuszne."
Jednak tylko pozornie Bąkowski triumfuje nad pisarskim credo Mackiewicza... pozornie, gdyż, jak pisze nieco dalej... pisarz miał jednak rację: "Miał słuszność w odniesieniu do szeregu tematów i spraw, którymi się zajmował... I [co więcej] wynik jego pracy jest olśniewający; prawda okazała się być najciekawsza...". I dalej: "Moja tyrada przeciw Mackiewiczowskiej wierze w wyłączną atrakcyjność prawdy faktów wydaje się więc chybiona. W chaos świata wprowadza Mackiewicz-artysta ład, którego twórczą zasadą jest prawda, a dokładniej szczerość, a więc wierność swemu rozumieniu prawdy."
Bąkowski łatwo nie ustępuje. Wkrótce pojawiają się kolejne zarzuty, polemiki. Niekiedy brzmią nader obrazoburczo... i taka zapewne jest intencja autora. Mackiewicz jawi się w jakimś miejscu jako determinista, nasuwając nieuchronne skojarzenia z złowrogim marksowskim materializmem historycznym, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem sam Bąkowski wycofuje się ze swojego zarzutu. Można odetchnąć z ulgą. Determinizm Mackiewiczowski to zaledwie determinizm pospolitego przypadku.
Najbardziej porażająco wypada jednak kolejny zarzut - naturalizmu. Jak wiadomo, Mackiewicz chętnie się do niego przyznawał. Dla Bąkowskiego naturalizm jest złem bezwzględnym - to gangrena kultury, zjawisko redukujące duchowość do "stosunków międzyludzkich", kłębowisko pożądań, błąkające się gdzieś między brzuchem, odbytem a narządem płciowym... Jak w tym kontekście umieścić Mackiewicza? Szczęśliwie sam Bąkowski znajduje rozwiązanie. Obok naturalistycznej koncepcji świata, mamy jeszcze jedno znaczenie - naturalizmu w literaturze: "Mackiewicz jest bez wątpienia naturalistą w sensie techniki literackiej. Jest doskonałym obserwatorem, więc rozumie wagę szczegółu. Potrafi go wyłowić i przekazać w niezrównanym opisie."
Bąkowski wytrwale śledzi myśl Mackiewiczowską i czasem dokonuje niezwykłych odkryć. Najbardziej zajmujące wydaje się, bardzo bliskie Mackiewiczowi, zagadnienie stosunku bolszewików do Kościoła, ludzi i Boga.
W którymś miejscu "Drogi donikąd" natrafiamy na taki oto fragment Mackiewiczowskiej myśli:

"Nie konserwatywny katolicyzm kościoła i skostniały ortodoksyzm cerkwi, ale liberalna własność człowieka i jego myśl liberalna są pierwszymi wrogami bolszewizmu. Nie teocentryczny chrześcijanizm, ale antropocentryczny humanizm."

Mackiewicz postępuje krok dalej i atakuje tych przedstawicieli Kościoła, którzy:

"... tak dalece tkwią w konserwatyzmie poglądów, powiedziałbym - szablonów myślowych (...), że źródeł probolszewizmu doszukują się w epoce odrodzenia, `w jej humanistycznych, liberalnych ideach`...

Dla Mackiewicza to oczywista sprzeczność:

"... aby zburzyć niewolę bolszewicką, należy zniszczyć wolność...".

Bąkowski nie ukrywa zrozumiałego skonfudowania tym tekstem. Z jednej strony Mackiewicz chwali Kościół za odrzucenie taktycznych kompromisów z komunistami, co w dobie pontyfikatu Piusa XII było jeszcze normą, z drugiej strony gani "bogobojnych" tradycjonalistów, występujących przeciwko liberalnym ideom. A przecież, jak słusznie zauważa Bąkowski, tylko owi tradycjonaliści w łonie Kościoła byli wówczas odporni na kompromis.
W pogoni za wyjaśnieniem tego dylematu przywołuje Bąkowski postać wybitnego przedwojennego publicysty i myśliciela, Mariana Zdziechowskiego, który, jeśli chodzi o konsekwencję i upór w głoszeniu antybolszewickich poglądów, w niczym nie ustępował Mackiewiczowi. Może być także świetnym przykładem antybolszewizmu "bogobojnego", który niezwykłą wagę przywiązywał do eschatologicznego wymiaru zagrożenia:

"Było dla mnie rzeczą jasną, że bolszewizm był czymś więcej, niż jednym z kierunków rewolucyjnych, w porównaniu z innemi bardziej lewicowym, bardziej gwałtownym w objawach swoich - kierunkiem z którym jednak można było wchodzi w układy. Obrzydliwość haseł, zaciekłość i okrucieństwo tych, co je głosili, fanatyczna żądza sponiewierania i skalania wszelkiego piękna - wszystko to, nie dając się wytłumaczyć po ludzku, logicznie, wydawało mi się wyrazem opętańczego szału, świadczyło o wkroczeniu jakichś ciemnych, apokaliptycznych potęg na widownię dziejów."

A jednak przykład Zdziechowskiego nie może przyczynić się do rozwiązania problemu. Wbrew bowiem przekonaniu Bąkowskiego, Zdziechowski nie był typowym przedstawicielem tradycjonalistów w łonie Kościoła. Nie wywodził komunizmu z liberalizmu, przynajmniej wprost, a taki przecież zarzut pada pod adresem integrystów. W odróżnieniu od tradycjonalistów, Zdziechowski dokonywał ścisłego rozróżnienia między liberalizmem a wolnomyślicielstwem. "Najcenniejszą zdobyczą liberalizmu jest wolność, wolność myśli, oczywiście w granicach prawa moralnego". Natomiast wolnomyślicielstwo, mimo pozornej semantycznej zbieżności, "zamiast być synonimem wolności myśli, oznacza właśnie te jej ekscesy, które prawo moralne potępia". Dlatego właśnie Mackiewicz, krytykując tradycjonalistów, nie mógł mieć na myśli poglądów Zdziechowskiego. To co ich różniło dotyczyło celu, jaki stawia przed sobą bolszewizm, walki z człowiekiem czy walki z Bogiem, a nie relacji liberalizm-komunizm. Tutaj akurat wykazywali zadziwiającą, lub, jak wolałby Bąkowski, niebezpieczną jednomyślność. Dla obu komunizm był "krańcową fanatyczną negacją liberalizmu".
Książka Bąkowskiego to utwór dygresyjny. Niekiedy Mistrz i jego spuścizna stają się jedynie pretekstem, tłem dla rozważań autora. Gęsto padają zdania uderzające śmiałością, oryginalnością, prostotą. Niemal wszystko, co mówi, zalatuje oczywistością, ale nie ma nic wspólnego z banałem. Jest wyrazem rzadkiej dziś normalności, tak rzadkiej, że, o ile wolno mi prorokować, Bąkowski raczej nie znajdzie zrozumienia w nadmiarze. Póki co, normalność jednak triumfuje:

"`Nie ma wolności bez Solidarności!` Czy ci, którzy okrzyki te wznoszą, rozumieją w jaki kierat wsuwają głowę? Rzecz jasna, nawet ja pojmuję, o co im chodzi: NSZZ Solidarność ma w ich mniemaniu być gwarantem wolności politycznej w Prl. Trudno byłoby jednak utrzymywać, że u podstaw ideologii NSZZ Solidarność NIE leży idea solidarności, a wolność jakoś rozumiana NIE jest deklarowanym celem związku. Otóż pomysł wysunięcia programu kolektywnej wolności przeciw kolektywnej niewoli komunizmu jest niezamierzenie groteskowy, a jego realizacja będzie niezwykłym zwycięstwem bolszewików. Że taki program zdobył poparcie tzw. "mas", to wynika z definicji "mas", ale liderzy, ci którzy wspierają go piórem, zasługują na najwyższą pogardę. Świadomie bowiem rezygnują, po pierwsze, z wolności; po drugie, z prawdy. Sądzą, że masy solidarne będą taranem rozbijającym więzienie komunizmu, gdy masy same są więzieniem. Doprawdy, nie ma wolności w Solidarności - przez duże czy małe "s". Już sama możliwość powstania takiego pomysłu jest dowodem duchowego spustoszenia, jakiego dokonuje bolszewizm w duszach ludzkich....
"Czy można zwalczyć komunistów myślą kolektywną, skoro skolektywizowanie myśli jest jednym z ich wielkich osiągnięć?"

Fatalna Fikcja 2005