Stanisław Michalkiewicz
Pocałunek Almanzora
Najwyższy Czas, nr 7, 17.02.2001

 

Książka Dariusza Rohnki "Fatalna Fikcja" nawet wyglądem zewnętrznym przypomina wydania podziemne z lat 80. Wrażenie to wzmacnia również enigmatyczna "stopka". Wiadomo tylko, że wydana została w Poznaniu w roku 2001 "nakładem autora". Na początku autor przytacza fragment z "Faraona" Bolesława Prusa, jak to arcykapłan Herhor wykorzystał zaćmienie słońca dla udaremnienia "antykapłańskiego" zamachu stanu, przygotowanego przez faraona Ramzesa. Wprowadza to czytelnika w atmosferę książki, zaś dodatkową wskazówką są słowa Józefa Mackiewicza, rozpoczynające "Wstęp": Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu, Wierzymy i widzimy tylko to, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością. Ponieważ niepopularnem było w tej chwili wskazywanie na sowiecką dwulicowość, tedy nikt nie chciał jej widzieć.
Podstawową tezą "Fatalnej fikcji" jest twierdzenie, że sowiecka "pierestrojka", czyli urzędowo dozwolona rewolucja ("i władza w zapale ludności dynamit dawała na kartki") z czekistowskimi korzeniami, marazmem i apatią społeczeństwa, z nienaruszoną pozycją komunistów", to prowokacja, obliczona na zmylenie Zachodu, przetrwanie, powrót i zwycięstwo. W podobnym duchu ironizował Janusz Szpotański w stanie wojennym: nie płoszmy ptaszka, niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje (...) aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki.... Ale za Szpotańskim przemawiała tylko intuicja, podczas gdy Rohnka podbudowuje swoja tezę argumentami.
Oto w grudniu 1961 roku major KGB Anatol Golicyn zgłosił się do ambasady amerykańskiej w Helsinkach. Ujawnił Amerykanom, że u progu lat 60. partie komunistyczne przyjęły wspólną, długofalową strategię. Podstawowym jej narzędziem miała być dezinformacja. Należało przekonać Zachód o nieuleczalnej słabości Związku Sowieckiego i krajów socjalistycznych. Do tego celu miały być zaangażowane nie tylko służby specjalne, ale również środowiska opiniotwórcze, a nawet opozycja polityczna. Wg Golicyna, to partia towarzyszyła fałszywą opozycję, tzn. ruch dysydencki w celu wytworzenia przekonania, że możliwa jest ewolucja komunizmu. Zdaniem Rohnki, ta strategia przyniosła efekty: oto brytyjska premier, pani Małgorzata Thatcher po spotkaniu z Gorbaczowem powiedziała: "Nie sądzę, żeby Gorbaczow był jeszcze leninowcem (...). Nie sądzę, że zostaliśmy oszukani - przynajmniej mam nadzieję, że nie". Była to wymowna ilustracja "mody na Gorbaczowa", jaka zapanowała wówczas za Zachodzie.
Z kolei z "ruchem dysydenckim" też coś jest na rzeczy. Opowiadał mi Gwidon Sorman, że ilekroć prezydent Mitterand odwiedzał kraje socjalistyczne, zawsze chciał zjeść śniadanie z jakimś miejscowym dysydentem. Kiedy miał odwiedzić Bułgarię, ambasada francuska w Sofii gorączkowo poszukiwała jakiegoś dysydenta, ale bezskutecznie. W desperacji ambasador zwrócił się do tamtejszego MSW, które odpowiedziało mu, że żadnych dysydentów w Bułgarii nie ma. Aliści po paru godzinach zadzwonił telefon z MSW, że dysydent jest. Dostarczono go więc na śniadanie. Potem, już po "aksamitnej rewolucji" w Bułgarii, ten "dysydent śniadaniowy", właśnie jako sławny dysydent, został wysokim dygnitarzem państwowym.
Jednym z elementów tej strategii miał być handel narkotykami, to znaczy ekspert narkotyków do wybranych państw zachodnich i inspirowanie ideologii sprzyjającej narkomanii. Rohnka cytuje wypowiedź Michała Susłowa z posiedzenia sowieckiego KC w lutym 1964 r., że strategia Czou-En-Laia (ówczesny premier ChRL) polega na "rozbrajaniu kapitalistów przy użyciu środków, które oni lubią smakować". Przywołuje też opinię Jana Sejny, czeskiego generała, który uciekł na Zachód w roku 1968. Twierdził on, że strategia "rozmiękczania" opierała się na pięciu elementach: szkoleniu przywódców ruchów wywrotowych, do czego służył m.in. Uniwersytet im. Lumumby w Moskwie, szkolenie terrorystów dla potrzeb ruchów "narodowo-wyzwoleńczych", kierowanie produkcją i przepływem narkotyków, infiltrowanie środowisk zorganizowanej przestępczości w celu łatwiejszego obrotu narkotykami, korumpowania i szantażowania polityków i wreszcie akty sabotażowe.
Sytuacja, jaka wytworzyła się w latach 70. wskazywała, że strategia zaczyna przynosić rezultaty. Jednym z nich, być może najbardziej oczekiwanym, było proklamowanie "odprężenia", które objawiło się m.in. w postaci intensywnego zasilania finansowego i rzeczowego (zboże) przez Zachód nie tylko ZSRR, ale całego bloku sowieckiego. Wprawdzie Henryk Kissinger w telewizyjnym wywiadzie udzielonym Radkowi Sikorskiemu już w latach 90. twierdził, że była to ze strony Stanów Zjednoczonych wykalkulowana strategia marchewki i kija, ale - niezależnie od tego, jak tam było naprawdę - Zachód wypłacał blokowi wschodniemu coś w rodzaju haraczu za okazywanie powściągliwości. Tak to przynajmniej wyglądało z ówczesnej perspektywy. Ukoronowaniem "odprężenia" była konferencja w Helsinkach, na której uroczyście "zaklepano" sowiecki stan posiadania w Europie i solennie wyrzeczono się wszelkich prób zmiany tego stanu rzeczy siłą. Lata 80., po objęciu prezydentury USA przez Ronalda Reagana, który postanowił "zazbroić" Sowiety na śmierć, wymusiły kolejną modyfikacje pierwotnej strategii. Teraz chodziło o zamazanie "wizerunku wroga", poprzez eksponowanie gospodarczej słabości Związku Sowieckiego. W roku 1988 Jerzy Arbatow pisał m.in.: "wizerunek wroga, jaki ulega obecnie erozji - był (...) elementem pierwszorzędnej wagi w polityce zagranicznej i militarnej Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców. (...) Niszczenie tego stereotypu jest bronią Gorbaczowa". W roku 1980 osobisty doradca gospodarczy Gorbaczowa Abel Angabegian przedstawił dane, z których wynika, że wzrost gospodarczy w ZSRR jest zerowy. Jednak w roku 1988 CIA wykryła, że informacje te nie były prawdziwe. Zinterpretowano to jednak w ten sposób, że ta dezinformacja miała pomóc Gorbaczowowi w jego polityce wewnętrznej.
Rohnka nicuje też słynny "pucz" antygorbaczowski. Uważa go za prowokację, przytaczając m.in. ocenę jednego z bohaterów tych wydarzeń, gen. Aleksandra Lebiedzia: "Była to wyśmienicie zaplanowana i przeprowadzona na ogromną skalę, nie mająca precedensu prowokacja, której scenariusz napisano dla mądrych i głupców, a wszyscy świadomie lub nie zagrali swoje role". Sierpiniowy pucz moskiewski - twierdzi Rohnka - był tym samym, co "aksamitna rewolucja" w Czechach, "okrągły stół" w Polsce czy rozprawa z Ceaucescu w Rumunii. Zachód przyjął te widowiska z entuzjazmem, świętując swoje zwycięstwo w "zimnej wojnie". Charakterystyczne jest to, że w rezultacie rozpadu Związku Sowieckiego i obalenia tam komunizmu, władzę i w samej Rosji, i w niepodległych republikach objęli jakby nigdy nic dawni komuniści, którzy teraz stanęli na straży demokracji. Tam, gdzie, jak np. w Gruzji, władzę objął prawdziwy opozycjonista Zwiad Gamsahurdia, dokonano przewrotu, w wyniku którego prezydenturę objął były minister spraw zagranicznych ZSRR, "jedynie słuszny" Edward Szewardnadze. W charakterze strażnika demokracji hołubiony był w ten sposób Borys Jelcyn, podobnie jak "demokratyczni" przywódcy b. sowieckich republik środkowo-azjatyckich. Zastępca amerykańskiego sekretarza stanu Strob Ttalbott uznał prezydenta Kirgistanu Akajewa, byłego członka KC KPZR za "prawdziwie jeffersoniańskiego demokratę". Zarazem jednak pojawiły się informacje, że ok. 55% rosyjskiego kapitału jest w rękach "mafii", podobnie jak dwie trzecie tamtejszej prywatnej własności. Półgębkiem wyrażano przypuszczenie, że ta "mafia", to po prosu inna twarz KGB. W te podejrzenia dobrze wpasowuje się okoliczność, że w schyłkowym okresie Jelcyna wszyscy jego wezyrowie wywodzili się z "organów", a ostatni, Włodzimierz Putin, został w końcu prezydentem.
Głównym jednak celem opisanej strategii była "konwergencja". Ta idea zrodziła się na Zachodzie, początkowo być może na zasadzie "chciejstwa", jako optymistyczne uzasadnienie polityki "pokojowego współistnienia". Zakładała ona, że obydwa rywalizujące za sobą i początkowo krańcowo odmienne systemy ideologiczne i polityczne, w miarę rozwoju wzajemnych kontaktów, będą stopniowo coraz bardziej upodabniały się do siebie. Założenie było może i trafne, z tym jednak, że "konwergencja"' nie działała symetrycznie. A nie działała, bo w Związku Sowieckim i całym obozie socjalistycznym panowała surowa indoktrynacja marksistowska, zaś ludzie, poza nielicznymi wyjątkami, byli całkowicie odcięci od wszelkich niemarksistowskich idei. Tymczasem na Zachodzie było zupełnie inaczej. Dzięki działającym legalnie i wpływowym partiom komunistycznym, marksizm bez przeszkód utorował sobie drogę do szkól i na uniwersytety, co wkrótce doprowadziło do sytuacji, że znaczna część wpływowych środowisk opiniotwórczych znalazła się pod wpływem idei marksistowskich.
Objawiło się to w sposób niezwykle spektakularny w roku 1968, podczas tzw. rewolty studenckiej w Europie i Stanach Zjednoczonych. Warto jednak zauważyć, że był to marksizm nieco odmienny od sowieckiego. Dominujący tam marksizm-leninizm kładł nacisk przede wszystkim na uchwycenie i utrzymanie władzy politycznej, która dopiero umożliwi wychowanie nowego człowieka - człowieka sowieckiego. Tymczasem zachodnie partie komunistyczne, zwłaszcza partia włoska, być może z konieczności, ale chyba nie tylko, przyjęły punkt widzenia Antoniego Gramsciego, który "postawił marksizm na głowie". Gramsci, odmiennie niż Marks utrzymywał, że to nie "byt" określa świadomość, tylko odwrotnie. Główny zatem wysiłek rewolucyjny powinien być skierowany na wprowadzenie do zastanej, bardzo zresztą szeroko pojętej "burżuazyjnej kultury "ducha rozłamu", czyli nowej świadomości historyczne, kulturowej, religijnej i tak dalej. Pokolenie rewolucjonistów studenckich roku 1968 przejęło się tymi dyrektywami Gramsciego i zapowiedziało "długi marsz przez instytucje". Po niespełna 30 latach ten "długi marsz" zakończył się opanowaniem znacznej części, może nawet większości instytucji opiniotwórczych, co przyniosło w rezultacie ofensywę "politycznej poprawności", czyli po prostu kulturowego marksizmu. To ona sprawia, że walka wyborcza między Gorem i Bushem była zacięta do tego stopnia, że już po jej rozstrzygnięciu mówi się o "dwóch narodach" amerykańskich. Kampania ta nie była zwykłą rywalizacją dwóch kandydatów wyznających ten sam system wartości, tylko bitwą w wojnie ideologicznej, która dopiero nabiera ostrości. To "polityczna poprawność" wyrasta na obowiązującą ideologię Unii Europejskiej, z całym towarzyszącym jej aparatem represji, co wykazała bez najmniejszych wątpliwości tzw. sprawa Haidera. Ten proces trwa i jest tak zaawansowany, że trudno już go ukryć, mimo zaklęć i zaprzeczeń, mających osłabić wątpliwości eurosceptyków i rozwiać obawy Kościoła katolickiego.
Jeśli Darusz Rohnka przesadza, gdy twierdzi, że nakreślona w początkach lat 60. strategia rozmiękczania jest nadal realizowana przez Rosję i Chiny, to przecież nie da się ukryć, że jeśli nawet Związek Sowiecki zginął naprawdę, to ginąc, złożył na ustach zachodu pocałunek Almanzora, wskutek czego świat zachodni toczy zaraza "politycznej poprawności", zakładająca również nie tylko kulturowy, ale także polityczny "uniwersalizm", znany nam dawniej jako stary "internacjonalizm proletariacki". Byłby to zaiste paradoks historii, gdyby teraz Rosja, po ciężkiej i wyniszczającej chorobie komunizmu, rozpoczęła powolną i ostrożną rekonwalescencję, a zmutowane wirusy tej zarazy zaatakowały nas od zachodu, a więc z kierunku najmniej spodziewanego.
Na tym tle niemal symbolicznej wymowy nabiera okoliczność, że książka Dariusza Rohnki sprawia wrażenie niemal konspiracyjne, podczas gdy trucizna "politycznej poprawności" chlusta rwącym strumieniem z większości środków masowego przekazu.

Fatalna Fikcja 2005